Książka od lat jest wiązana z legendą kompletnie zdeprawowanego, amoralnego i nierozsądnego traktatu gloryfikującego narkotyki, tyle… że jest to tylko legenda. Doskonała medialna legenda, ułatwiająca sprzedaż książki, która jest zupełnie nie o tym.
Narkotyki dla Thompsona są dokładnie takim samym pretekstem, jak kluby walki dla Palahniuka, by pokazać Amerykę, kraj, w którym coś poszło mocno nie tak, skoro ludzie starają się zeń uciec, imając się tak ekstremalnych sposobów. Thompson łapie na gorąco Amerykę w jednym z najważniejszych momentów w historii – u progu narodzin amerykańskiej paranoi, tak istotnej dla cywilizacji i kultury dzisiejszego świata. Łapie ten kraj chwilę po tym, gdy banda Mansona zakończyła erę kwiatów i chwilę przedtem, nim Nixon wprowadził go w erę spisków i wszechogarniającej inwigilacji. Udaje mu się to, co udało się bardzo niewielu w dziejach literatury – uchwycić i opisać moment przełomu. Jest Keruackiem następnej dekady, hippisem pozbawionym złudzeń, który wie, że jedyną odpowiedzią na narastające zagrożenie ze strony państwa i społeczeństwa jest eskapizm.
Dla niego i dla Oscara Acosty narkotyki są ucieczką, tylko, że obaj mają świadomość, że jest to ucieczka w szaleństwo. Co chwilę ulegają atakom paranoi, tytułowego strachu, a własne zachowanie budzi w nich w końcu obrzydzenie. Sam tytuł doskonale naprowadza na jedno z podstawowych odczytań tego tekstu – bo strach i obrzydzenie nie dotyczy tylko Las Vegas jako metafory Ameryki, coraz bardziej ogarniętej szałem na punkcie taniego blichtru i konsumpcji, którego efekty widzimy po dziś, ale dotyczy immanentnych (przynajmniej według samego Thompsona) cech amerykańskiego społeczeństwa – nie bez kozery zresztą sięgnął jeszcze kilkakrotnie po ten kryptocytat z Anny Kareniny w tytułach swoich kolejnych książek.
SZUKASZ INNEJ KSIĄŻKI?
WPISZ TYTUŁ LUB AUTORA LUB TEMATYKĘ:
Ale odlot! Ci, którzy widzieli (ja nie albo nie pamiętam) będą wiedzieli dlaczego taki odlot. Autor był znanym amerykańskim dziennikarzem, który za nic miał fakty – łączył je z własnymi subiektywnymi odczuciami i obserwacjami. Otóż pojechał on w podróż ze swoim adwokatem do, i tu niespodzianka, Las Vegas! Cała opowieść kręci się wokół jednego wielkiego odlotu, jaki przeżywają bohaterowie. A zażywają chyba wszystko co człowiek wymyślił w temacie narkotyki i co człowiek używał jako dragi. Jakub Żulczyk w posłowiu twierdzi, że ta książka ma drugie dno, tzn. jest krytyką zarówno zdychającego w 1971 roku ruchu hippisowskiego jak i amerykańskiego systemu politycznego. Amerykański sen poszukiwany przez bohaterów książki umyka, ucieka, ginie i pozostaje tylko lęk i odraza. Ogólnie wszystko g …
Ot, takie to problemy mieli Amerykanie w tamtym czasie. A książka jest świetnie napisana, opisy odlotów przerażające.